piątek, 14 lutego 2014

Ku przestrodze

Natknąłem się dziś na coś takiego. Pozornie temat z Olimpią średnio związany. A wcale tak nie musiało być. Myślę, tu o osobie "dobrodzieja" Barakasu i jego kolejnych przydupasach/asystentach. Megalomania RN co jakiś czas odżywa, kiedy tylko Wielkiemu Romanowi (nie mylić z Abramovichem) znów przyśni się sen o piłkarskiej i nie tylko potędze. Poświęcę więc mu kilka słów i przedstawię historię, która mogła się wydarzyć, ale do której nie doszło. Znam ją z opowiadania człowieka, który wtedy, ale również potem "działał w sporcie". Niewiele (jednak jak czas pokazał bardzo dużo) brakowało, by wesoły Romek zakotwiczył onegdaj przy Agrykola. Na szczęście (jak pokazują losy nieboszczka Stomilu Olsztyn) tak się nie stało. Historii nie zmyśliłem, wydarzyła się naprawdę, a ten kto ją opowiedział (przy okazji pozdrawiam serdecznie!), mógł się pomylić tylko w mało istotnych szczegółach. Jako, że wciąż mamy ogórki, czas więc dobry, by ją przywołać. Choć przydługa, to zachęcam :-)
Cofnijmy się około 20 lat wstecz. Jest połowa "dzikich" lat dziewięćdziesiątych, a więc dla młodych kibiców Olimpii czasy prehistoryczne. W Polsce kiełkuje kapitalizm, prywatne firmy rodzą się jak grzyby po deszczu. Nasze miasto nie jest tu wyjątkiem, choć nie do końca. Kto by się bowiem spodziewał, że Elbląg stanie się potentatem w handlu... węglem. Chodzi o paliwo/kruszywo zza wschodniej granicy (a może z RPA, dokładnie nie wiem), które trafiało do Polski barkami rzeką Elbląg. Z czasem w naszym mieście rodzi się bardzo poważna konkurencja dla polskich kopalni, czego te dotowane przez państwo molochy nie mogą znieść, co później legnie u podstaw katastrofy elbląskiego eldorado. Wszystko za sprawą "Halexu" i Romana Niemyjskiego, który wyrasta na głównego bonza lokalnego światka biznesowego. Romek szalał z ogromnym rozmachem, zatrudniał w firmie kogo chciał i nieźle płacił. Pracować wtedy u Niemyjskiego, to było coś. Nawet jako zwykły kierowca, który w miesiąc zarabiał tyle, ile inni na kwartał, a może i pół roku. Sielanka miała się kilka lat dobrze, wydawało się, że nic nie będzie w stanie jej przeszkodzić. Jednak Roman to władca apodyktyczny. Nie znosił sprzeciwu i na wszystkim znał się najlepiej. Na sporcie niestety też. W tym momencie trzeba przedstawić w kilku krokach obecną sytuację klubów sportowych w mieście. Olimpia istniała, ale nazywana była Polonią. Wszystko po 1992 roku, kiedy to uciekając przed długami zmieniono nazwę. Rozgrywała swoje mecze w 4 lidze, w składzie złożonym wyłącznie z wychowanków, a na stadion przychodzili tylko najwierniejsi z wiernych. Zero widoków na grę wyżej. Obok był Start. A ówczesny Start, to potentat. Potężna dotacja Elbrewery (stąd EB Start), seryjne mistrzostwa Polski w piłce ręcznej kobiet i rywalizacja na arenie międzynarodowej z zespołami pokroju Cassano (Włochy), Ferencvaros (Węgry) czy Walencja (Hiszpania). Elbląg żył piłką ręczną pań, a w Starcie grała więcej jak połowa reprezentacji kraju. Klub miał wszystko, co można było sobie tylko wyobrazić. Wówczas przy klubie zaczął się kręcić pan Romek ze swoją świtą. Tyle, że był "za krótki", a dodatkowo w Starcie rządził mocną ręką śp. Zbigniew Appa (facet, który przerósł tamte czasy przynajmniej o dekadę, jeśli chodzi o tematy zarządzania klubami sportowymi). Gość z nadania największego producenta piwa Browaru Elbląskiego (18-23% rynku), który daleko w tyle miał konkurencję w postaci Żywca czy innego Lecha. Start (w sensie piłki ręcznej) był zbyt poważną firmą, by wchodzić wtedy w jakiś niepewny mariaż z lokalnym biznesem. Nie było mu to do niczego potrzebne. Roman nie zamierzał jednak odpuszczać. Poprzez swojego człowieka, niejakiego Śmiecińskiego, sondował możliwości "wejścia" w sport. Gdziekolwiek. Widział, że to świetna forma reklamy, to trzeba mu oddać. Śmieciniakowi z kolei pomagał jak potrafił pewien działacz sportowy - nieżyjący już Romek Palicki, który jak się zwykło mówić miał i znał "dojścia". Romek działał głównie przy męskiej piłce ręcznej, ale to nie był odpowiedni rozmiar kapelusza dla bossa Romana. On chciał wyżej i jak najgłośniej. Wtedy zrodził się pomysł postawienia na nogi elbląskiego boksu. Kilka osób z piłki, w tym nieoceniony, też już świętej pamięci Franciszek Wiśniewski, wzięli się za bary z tym zadaniem. W krótkim czasie na elbląski ring trafiło wielu utalentowanych pięściarzy z całej Polski, ale również zza wschodniej granicy. Ci wsparci wychowankami, na czele z mistrzem Europy Jackiem Bielskim zaczęli lać wszystkich jak popadnie. Elbląg miał przez to swoje pięć minut w pięściarskiej skali kraju. To pięć minut, to najpierw wicemistrzostwo (1998), a potem mistrzostwo Polski (1999, oczywiście drużynowo). Boss Roman był wniebowzięty, ale nadal niespełniony. Choć stara produkcyjna hala "Zamechu" przy Kościuszki pękała w szwach, klub liczył się w Polsce, a Elbląg przywracał dawny blask nieco zapomnianej imprezie jaką był memoriał Feliksa Stamma, Romkowi było za mało. Ludzie z jego otoczenia zdawali sobie sprawę, że boks, choć jest znakomitym nośnikiem reklamy, to zbyt niszowa sprawa dla szefa. Dlatego szukanie furtki, wejścia w "poważny sport" dla rozpędzonego Romana. Miejscowi działacze w osobie m.in. wspomnianego Franka Wiśniewskiego liczyli, że to będzie ten moment, kiedy Romek spojrzy przychylniej na piłkę, na Olimpię. Oddajmy głos autorowi opowieści. W swej naiwności wierzyliśmy, że może uda się coś uszczknąć dla piłki. Najbardziej chyba Franio, który działał wtedy w Halexie w boksie, ale zawsze go bardziej ciągnęło do Olimpii, do piłki, dla której tyle lat pracował. Były rozmowy, były plany. Głównym hamulcem było miasto i prezydent Słonina. W końcu w grę wszedł ten trzeci i jak to mówią, było po ptokach. Swoje też zrobiło zaoranie województwa, bo Elbląg jako powiat, to przecież nie Elbląg województwo. Wspomniany trzeci, to niejaki Bogusław Bobo Kaczmarek. Parał się wówczas trenerką w Olsztynie, a z racji zamieszkania nierzadko bywał gościem w Elblągu i okolicach. Znał się z Niemyjskim i widocznie panowie przypadli sobie do gustu, bo wkrótce Halex z ogromną pompą wszedł w ekstraklasowy Stomil Olsztyn. Wydaje się jednak, że dzień kiedy to się stało tamtejsi kibice przeklinają do dziś. Tym razem oddajmy głos im, bo nie czuję się na siłach, a przede wszystkim nie mam ochoty, zajmować się historią akurat tego klubu. Koniec końców Romek N. dla Olsztyna i Stomilu okazał się swoistym gwoździem do trumny. Takim warmińsko-mazurskim grabarzem. Pozostał po nim smród i kupa długów. Tak wielka kupa, że nie udało się jej sprzątnąć, a smród zataczał zdecydowanie szersze kręgi niż cały obszar nowoutworzonego szuwarowo-bagiennego. Stomil więc zamieciono, zamknięto, po czasie zlikwidowano (z nierozliczonymi milionami długów), a kibice na początku XXI wieku przerzucili się na założony przez Alojzego Jarguza Olsztyński Klub Sportowy Warmia i Mazury (OKP WiM), który już po latach "wrócił" do historycznej nazwy Stomil i kontynuuje jego tradycje. Tyle w skrócie o nich. Wystarczy na tyle, by pokazać jaką drogą mogła podążyć Olimpia, gdyby Roman się w niej jednak pojawił. "Sponsor" ten od lat funkcjonuje na manowcach, pociąga za sznurki z daleka poprzez sługusów, którzy stwarzają aurę wszechmogących i wszechwiedzących. Mają tę cechę, że starają się swojej robocie nadać odpowiedni rozgłos i rozmach. Stąd bajeczki o budowie potęgi na prowincji, stąd te małomiasteczkowa zadęcie, tak dobrze widoczne jeszcze jakiś czas temu w Tolkmicku. Jeśli opakowane to jest w odpowiedni sposób przez ludzi, którzy specjalizują się w produkcji tekstów na zamówienie, za drobną opłatą (tak jak wyżej cytowany - zwróćcie uwagę na autora tekstu, który pracuje dziś dla kogo innego, ale nadal z równą zręcznością, namiętnie sprzedaje ludziom kit), to nie może się nie udać. Płynące stamtąd informacje, to już nie były tylko docierające sygnały, byliśmy wręcz bombardowani wizją rodzącej się "siły znad Zalewu Wiślanego". Miała się siła ta zatrzymać przynajmniej w drugiej lidze. A co jest dziś? Dobrze, że Adam Boros (a wcześniej Adam Fedoruk, Krzysztof Machiński, Marek Zawada i ich tata Lech Strembski) oraz stadko oszukanych zawodników m.in. z Elbląga wykonali taką robotę, że sztuką będzie to w pięć minut rozpieprzyć, a w tym sezonie z tej ligi spaść. Tylko tak po prawdzie, czy dziś małemu Tolkmicku potrzebna jest na pewno 3 liga? Jak kwiatek do kożucha. Czy Romek swoimi zapowiedziami i nierealnymi wizjami na siłę nie uszczęśliwił działaczy/klubu z tego spokojnego miasteczka? Po co im to było, po co te buńczuczne zapowiedzi, ta krótkotrwała demonstracja siły, choćby w postaci tych przedziwnych relacji live, albo wyciągania kolejnych graczy z Olimpii, mamionych możliwością zarobienia paru groszy przy minimum zaangażowania? Teraz pozostały tylko niespełnione obietnice i niezapłacone długi. A przede wszystkim zawiedzeni ludzie. W tym zawodnicy, którzy jeszcze niedawno gremialnie starali się o angaż w Barkasie, a którzy jako pierwsi zaczęli ucieczkę z tonącego okrętu/barki na mieliźnie. Szczury już tak mają. Hehe barka na mieliźnie. Pewnie nie raz słyszeliście ten tekst, kiedy w Tolkmicku spóźniała się kasa. Kiedy panie Heniu będzie wypłata, miała być 2 tygodnie temu. Będzie będzie, ale szef dzwonił z Indonezji, że barka jest na mieliźnie. Głupich nie sieją, sami się rodzą. Ku przestrodze nam wszystkim.

1 komentarz:

  1. Na Polonie chodzili najwierniejsi kibice Olimpii? Coś się chyba pomyliło Panie redaktorze. Polonia tylko w Chicago

    OdpowiedzUsuń

Komentuj kulturalnie. Dziękuję :-)